Na rankiem śmiech,
W południe „tak”,
Wieczorne „kocham”
I nocą płacz.
Na dziwny stan,
Na smutny sen,
Zawodu szloch,
Jedyny lek.
Dobre anioły gdzieś w niebie,
Nad głową, nie sięgnie ich zło.
Ratują
I wierzę wciąż
W dobre anioły dla ciebie.
A kiedy zmrok,
Otworzysz drzwi
Dla słów, co leczą,
Dla kilku chwil.
Poczujesz znów
Tę bliskość, bo
Choć nie ma nic,
To one są.
Dobre anioły gdzieś w niebie,
Nad głową, nie sięgnie ich zło.
Ratują
I wierzę wciąż
W dobre anioły dla ciebie.
Hej, jak się czujesz? Jak minęła ci ta noc?
Idiotyczny czy cię znów nie zmęczył sen?
Jesteś głodna? Pójdę po chleb,
A obok sera postawię twój ulubiony dżem.
Ref.
To takie małe marzenia
Faceta, co ma -dziesiąt lat:
Zrobić coś bardzo zwykłego,
By ktoś to dostrzegł. Prócz wad.
Zobacz, w tej książce, ludzkie losy pięknie splótł
Stary pisarz, z ledwie kilku prostych fraz.
Lubię słyszeć spod twych palców szelest stron,
Widzieć uśmiech, co rozjaśnia twoją twarz.
Spójrz – jest kanapa, poduszka i koc,
Nawet chusteczki, bo przecież czasem płyną łzy,
Usiądź, opowiedz – od A do Z,
Po prostu bądźmy: ty, ja, my.
Nie trzeba mi wiele
Podobnie jak tobie,
Więc dokąd idziemy?
Się dowiesz, się dowiem.
Na serca zwichnięcie i na drżenie rąk,
Na gorycz, gdy ona (lub on) idzie stąd,
Refleksje, że zbyt wysoko grasz,
Weź najskuteczniejsze z tego, co jest:
Czas.
Ref.
Daj sobie trochę czasu
I naciesz oczy morzem,
Daj falom rozbieganym
Ułożyć wszystko w głowie.
Na cienie, szarości i świat cały w łzach,
Na pecha gorszego niż w najgorszych snach,
Prognozy, co mówią „deszcze i mgła”
Weź lekarstwo. Na pewno coś da.
Czas leczy rany, ale ucieka
(pewnie dlatego aż tyle kosztuje).
Zatroszcz się czasem o czas dla siebie
I zainwestuj w to, co ratuje.
Przyjdzie też taki czas
(pewnie za kilka lat),
Gdy nam obojgu nasz
zbyt ciasny wyda się świat.
To JA na głowie mam dom!
– powiemy ja albo ty
I damy sobie w prezencie
Ciche godziny i dni.
Ref.
Mam dobry wzrok
i dobrze wiem
Czy patrzysz na–,
Czy obok mnie.
Czy starczy dobrych snów?
W pamięci ważnych chwil?
Czy będzie chciało się stać
U wciąż zamkniętych drzwi?
Pewnie i tobie ten lęk
Zakłóca czasem krok,
Doceńmy więc każdy świt,
Ranek, dzień, wieczór i noc.
„Popłynę w morze, przełamię nudny schemat,
Odnajdę w dali wszystko, czego tutaj nie ma.”
Tak młoda Jadzie nie przestawała marzyć,
Patrząc na fale, patrząc z pustej plaży.
Trudno znaleźć wymarzony statek,
Więc tę robotę Jadwiga wzięła z płaczem.
Bo czekał na nią nieco przykurzony bar
Na promie, na trasie Świnoujście – Ystad.
Przez bulaj morza widać ledwo ciut, ciut.
Tam – elewator i „wiatrak” – tu.
Niech szlag trafi przygodę morską w takiej pętli,
Gdy tylko pytasz pasażerów: „piwo z beczki, czy z butelki?”
Lecą lata, promem lepszy płynie wózek,
Inni na północ do pracy płyną ludzie,
tylko w barze pani Jadzi się nie zmienia.
Ciągle tylko to chrapanie na fotelach.
Przez bulaj morza widać...
Długo czekała babcia Jadzia na tę chwilę.
Z pokładu schodzi do ogrodu – tam jest milej.
Wreszcie szczęśliwa, bo dziś, pod koniec biegu,
Na morze może wreszcie długo patrzeć… z brzegu.
I wreszcie widać morza dużo więcej niż ciut.
Szukała w dali szczęścia, a znalazła – tu.
Uwolniła życie z nudnej morskiej pętli,
Już nie pyta pasażerów: „piwo z beczki, czy z butelki?”
Nieduży, raczej niepiękny. Po prostu taki był.
O pocałunkach namiętnych właściwie tylko śnił.
Co dzień w wieczornym mroku po pracy w samotność znikał
pełen niewiary w siebie Kapitan holownika.
Z daleka chłopcy wracali, przygody snując nić.
W ich sieć dziewczyny wpadały – z zazdrości nie mógł żyć.
Co dzień w wieczornym mroku po pracy w samotność znikał
pełen niewiary w siebie Kapitan holownika.
Dzień taki, jak innych tysiąc - do portu pchnął ją los.
Holownik (mogę przysiąc) rozpalił w sercu stos.
Wielkie, potulne statki na linach, jak na smyczy, słuchały holownika.
Tu tylko ON się liczył.
Kapitan ma już dziewczynę. Niewielki, krępy gość.
Uczucia przeciągnął linę, choć sam nie wierzył w to.
Bo kto ustawia większych i słuchają go pokornie
może (i nic nie szkodzi) wyglądać niepozornie.
Brytyjska flota ma w szeregach kota,
A kot jest czarny, je, mruczy, śpi.
Niszczyciel pływa, czasem obrywa,
aż wreszcie tonie królewski ship.
Kot zwie się Oskar.
Załogi troska nie pozwala mu zginąć wśród fal.
Uratowany, zamustrowany na lotniskowcu
wielkim, że WOW!
Znowu na morzu. Wojennych pożóg
jeszcze nie skończył się straszny czas.
U-81 strzela torpedę,
„Ark Royal” na dno idzie jak głaz.
Uwierzyć trudno: ratuje futro swe czarne Oskar.
Szczęścia łut!
Lecz nie chce już flota czarnego kota,
bo jest przesądny ten morski lud.
Mówi kot: „kpina! Nie moja wina,
że człowiek z drugim lubi się bić!
Trzeba niestety mieć priorytety
jak wszystkie koty: jeść, mruczeć, śnić”.
Przecież wiesz, że rankiem kawa
Precz odpędza wszystkie chmury,
Budzi w marynarzu życie,
Choćby strasznie był ponury.
Ref.
Łyknij z mojego kubka,
Co widział niejedno.
Spróbuj mojego życia
I swoim podziel się ze mną.
Przecież wiesz, że tuż przed burzą
Upał życia chęć odbiera.
chłodnej coli łyk pomaga
Na czas sztormu siły zbierać.
Przecież wiesz, że nic nie grzeje
Duszy lepiej niż herbata,
Gdy w jesiennym chłodzie kubek
Daje dłoniom chwilę lata.
Przecież wiesz, że ścianki kubka
Losu kryją tajemnice.
Wznieśmy toast! i w toaście
Z życiem niech się spotka życie.
Proszę wybaczyć mi śmiałość.
Po prostu takie mam sny
I wyśniłem w nich sobie,
Że kiedyś przejdziemy na MY.
Ref.
Przejdźmy na MY, mimo że oni
I tak powiedzą, że nie wypada,
Przejdźmy na MY, by nie uronić
Tego okruszka, co z nieba spada.
Wciąż jeszcze brak mi odwagi,
By z wielu cudownych chwil
Splątanych losu zrządzeniem
Wysnuć sensowną nić.
I nie jest egoistyczna,
Bo choć w pierwszej osobie,
To jednak w liczbie mnogiej piosenka,
Piosenka o mnie i tobie.
Podobno kończy się ten świat,
Podobno coraz szybciej znika nam,
Chyba to najwyższy czas,
By mu wrócić dawny blask.
Ref.
Powróćmy tam, gdzie jest nasz dom,
Na jeziora.
Póki są.
Niech dźwięczy znów najcichsza z cisz,
Niech w czyste niebo poszybuje myśl
I Kasandrze zróbmy wbrew,
Niech się niesie wodą śpiew.
Nim zdusi nas z kominów pył,
Nim porwie śmieci nas piekielny wir,
Ratując świat – zacznijmy od głów,
Więcej dobra, mniej złych słów.
Wbrew wodzie chlupiącej w butach,
Nawet wbrew koi stęchliźnie,
Wszechobecnej depresji
Ty patrzysz wciąż z optymizmem.
I gdy życia piętrzą się fale,
Ukojenia szukasz w przystani
Na swej małej wysepce szczęścia
Na marzeń oceanie.
Oni dawno zdobyli sławę,
Sam z siebie im rośnie majątek,
Lecz ty wolisz wciąż próbować,
Niż płakać nad pustym kontem.
Bo choć innym bardziej los sprzyja,
I tobie się w końcu przydarzy,
Trafisz na archipelag szczęścia
Na oceanie marzeń.
Na pewno warto jest szukać,
W szukaniu cała radocha,
Bo w końcu kogoś spotkasz
I ten ktoś odpowie: kocham.
Naprawdę, przyjdzie ta chwila...
Wzniesiesz toast najlepszym winem,
Gdy na oceanie marzeń
Odkryjesz szczęścia cały kontynent.
Czy to już ten moment, że czasem pytasz
Siebie samego i innych dokoła:
Co każdy z nas powinien zrobić, nim
Goście na stypie usiądą przy stołach?
Być może męczy cię ta wątpliwość
(a myśli takie przychodzą nocą):
Czy mówiąc o tym, co osiągnęliśmy,
Będziemy kiedyś umieli wyjaśnić – po co?
Ref.
Ledwie błysnął widowni zachwyt,
Reflektory rozgrzały nadzieje,
Ważne słowa wybrzmiały w ciszy,
A Inspicjent już innych woła na scenę.
Liczysz głównie szczeble kariery,
Albo przeciwnie – gardzisz pieniędzmi,
Sam lub w gwarze dziecięcych głosów
Tak czy inaczej – chcesz w życiu zwyciężyć.
Gdy od filozofii boli już głowa,
Męczą pytania o cel i sens życia,
Pomyśl, że inni też mają ciężko,
Choćby Inspicjent – przez wieczność w kulisach...
Kiedy szara praca
Nie zmienia nam się w złoto,
Może zamiast pogoni za celem
Wyznaczyć kurs – nieważne dokąd?
Ref.
To proste: trzeba znaleźć czas,
By spojrzeć w wodę pełną gwiazd
I by się splotło kilka żyć
W jednym z tych miejsc, gdzie nie ma nic.
Wiadomo, tam nic nie ma,
Ale nie trzeba cudów,
Wystarczy chwycić trochę wiatru
I z codzienności opłukać się brudu.
Owiewa wiatr tam głowy,
Rozjaśnia tam wiatr myśli,
Znów będzie warto tak długo czekać
Na zwykłe NIC, co przecież jest WSZYSTKIM.
Znowu z morzem wolisz spać,
Pusty pokój, pusty dom.
Zapal lampę, zamknij drzwi,
Długo nie zapuka nikt.
Ref.
Powiedz, że wrócisz
Po sztormach, ciszy i mgle.
Powiedz, że wrócisz
Tu, a nie indziej gdzieś.
Twoje miejsce znaczy kurz,
Więcej kurzu – ciebie mniej,
Pies na łóżku cicho śpi,
Nie chrapie tak jak ty.
Nie pamiętam twoich wad
I nie myślę, że czasem klniesz.
Wróć, to zmieni się nasz świat
... choćby na tygodnie dwa.
Za oknem pada śnieg. Do lekcji siada syn,
A ty, na końcu świata, siadasz razem z nim.
A potem długo w noc przed ekranem wierzyć chcesz,
Że znów tysiące mil przepłynie jej: „i ja ciebie też”.
Ref.
Jak zakochani na ławce,
Jak zakochani nad rzeką,
Powinniśmy być obok siebie,
A czasem tak strasznie jesteśmy daleko.
Czy gdzieś w północy mrok, czy w zwrotnikowy żar,
Do ruchliwego portu, czy w oceanu dal,
Czy płyniesz tam, czy tu, na miesiąc, może trzy,
Na wyciągnięcie ręki masz nawet jej sny.
Za bitem płynie bit – siecią, co splata świat,
Już nie ma żadnych granic dla żadnej z naszych spraw.
A jednak warto gnać z najodleglejszych stron,
Bo ciepło jest cieplejsze, gdy… dłoni dotyka dłoń.
No dobrze, więc powiedz, co znowu się stało?
O którą ze strasznych rozbiłaś się skał?
Spójrz, w blasku świecy bledną troski,
Co miały odmętem swych porwać cię fal.
Ref.
Schowaj się pod mój koc, zamknij oczy i śnij,
Niech otuli nas mrok, co już puka do drzwi.
W lepszy świat niech gna wiatr, pożegnajmy ten brzeg.
Nieistotny jest kurs, razem płyńmy po kres.
Wiem dobrze – po ciszy znów będą kłopoty,
Być może złośliwie los kopnie w tył,
Lecz wiatr przegoni ponure obłoki,
Nadzieja uderzy do tętnic i żył.
Tu jestem, gdy z falą doganiasz marzenia.
I jestem, gdy burza mówi “stop”.
Obiecaj – gdy będzie potrzeba
Bezpieczny u Ciebie przywita mnie port.
Nieprzyzwoicie dziany on,
Nieprzyzwoita trochę ona.
Niewiele myśląc, na jacht bierze ją,
Będzie brał ją. W ramiona.
Ref.
Ta sama woda i ten sam wiatr
Bogatych i biednych tak samo gna.
Byłoby trudno znaleźć jacht
Lepszy od tego, którym płyną.
Oj, na bogato ten pan spędza czas
Ze swoją młodszą dziewczyną.
W starej przystani jak zwykle gwar,
A przede wszystkim – żeglarz młody.
Teraz dziewczyna dylemat ma
„Z kim popłynąć na szerokie wody?”.
Kto mówił „młody!”, ten dobrze wie,
Że najważniejsza nie jest kieszeń.
Czasem rozsądek przegrać chce
Z szaleństwem miłosnych uniesień.
Wcale nie chodzi o kasy brzęk
(dziewczyna nie chce za nią gonić).
Oni po prostu kochają się
kto bogatemu (i biednej) zabroni?
Tu dylematy nikną,
Tu łatwiej jest żyć
I w jakby czystszej głowie
Zawsze ma się co śnić.
Ref.
Usiądźmy przed podróżą
Na ląd, do zwykłych spraw,
Z fusów powróżmy – czy i tam nam zmieni coś wiatr,
Ten wiatr...
Tu prezentatę szczęścia
Stawia na palcu nóż,
Symbolu rangę miewa
Nawet zwykły na głowie guz.
Tu najzwyklejsze „dzięki”
Inaczej brzmi niż tam,
Żart leczy mdłości i lęki
I nie ma tu słowa „sam”.
Proszę, weź mnie do siebie,
Na mrozie zmarzły mi ręce.
Ogrzeję je twoim ciepłem,
Nie trzeba więcej.
Ref.
Weź mnie do siebie, weź mnie, weź
Weź mnie do siebie,
Tak późno jest...
Proszę, weź mnie do siebie,
Wyciągnij trochę chleba,
Postaw na stole oliwę.
Naprawdę – więcej nie trzeba.
Proszę, weź mnie do siebie,
Niech wino ukoi nam dusze
I pozwól, proszę, uwierzyć,
Że szukać więcej nie muszę.
Proszę, weź mnie do siebie,
Na chwilę w twym życiu osiądę
Uwierz, to może się udać,
Będę… dbał o porządek.
Taki wieczór, taka zima,
Aura raczej podła, każdy wie.
W starym porcie jachty pochylają szyje,
Celebrując cichy mróz, zatapiają się we śnie.
Patrzą zaśnieżone reje
Spod puchatych, białych czap:
Jakiś człowiek brnie przez białą keję
I nie wiedzą – ki to czort?
(tu w wigilię raczej gości brak...)
Choć kształt żaglowca kryje mrok,
On przeskakuje pewnie trap,
Pod masztem staje, marszczy nos,
Poprawia czapkę i mówi tak:
„Od tak dawna mam cię już za towarzysza,
Teraz przyszedł mi do głowy pewien plan:
Chciałbym, żebyś w wieczór ten znów mnie usłyszał.
Nie wypada, żebyś tu, skuty lodem, gwiazdkę spędzał sam”.
Popłynęły w mroźne niebo stare szanty,
Kolęd nuty rozświetlają cichą noc.
Skrzypi w rytmie pokład, pogwizdują wanty,
Człowiek i żaglowiec znów łączą siły – aż truchleje moc.
Zobacz, nic nie ma w tej małej torbie:
Portfel, bielizna, rodzinne zdjęcie...
Nie było czasu by zabrać z domu
W niepewną przyszłość cokolwiek więcej.
Bo zwykle człowiek w swej naiwności
Złe myśli do końca z głowy przegania
I przypadkowy, w ostatniej chwili,
Pakuje sobie zestaw przetrwania.
Ref.
Rozbitek bierze jedzenie i wodę, nóż, trochę żyłki, na ryby haczyk,
A ona – przedmiot, tak niepozorny, że nikt nie pojmie – jak wiele znaczy.
Koniecznie pluszak – to dla córeczki,
By mogła sobie pokój wymarzyć,
Mydło, skarpetki i dwie muszelki
Od niego – wspomnienie z pogodnej plaży…
A może książka? Nieracjonalna,
Bo prozą życia ratować nie sposób?
W zestawie przetrwania i dla niej jest miejsce
Obok spinki do włosów.
Zajrzyj do toreb rozbitków i zobacz
Jak trudno im było, na lepsze czasy,
Wybrać taki bezcenny drobiazg
Co zawsze będzie najwięcej znaczył.
Który z kawałków życia jest ważny?
Co wziąć ze sobą? Nikt nie podpowie,
Więc spakuj zawczasu przetrwania zestaw,
By miał szansę w tobie…
... przetrwać człowiek.